Volkswageny naszych dziadków

Czy wiemy, jakie samochody kilkadziesiąt lat temu cieszyły się w Polsce największą popularnością? Pamiętasz, jakim samochodem jeździł Twój dziadek, a o jakim marzył? Faktycznie, realia tamtych czasów sprawiły, że prawdziwym cudem była świeżo zdobyta meblościanka zapakowana w częściach do rodzimej produkcji auta – Syreny. Jeśli cofniemy się w czasie, to zobaczmy, że dla naszych dziadków nie było rzeczy niemożliwych. Wyprawa małym Fiatem do Bułgarii, czy przewożenie pralki w miejscu przedniego. Pomimo licznych niedogodności związanych z malutkimi rozmiarami i nagminnymi awariami samochodów sprzed kilkudziesięciu lat, dzisiaj coraz częściej miłośnicy motoryzacji z rozrzewnieniem spoglądają na stare egzemplarze ulubionych marek. Warto odnotować, że w czasach głębokiego PRLu bardzo mocno pożądane były samochody z prywatnego importu – szczególnie Volkswageny.

Lata 60. I 70. Miał dziadek Garbusa.

Garbus był symbolem statusu w Polsce. Bagażnik miał płytki, ale dość przestronne wnętrze jak na owe czasy. Był też ten specyficzny dźwięk. Wszyscy się zlatywali, gdy na podwórku przed blokiem rozbrzmiewał hałas boksera – tego typu silnik znajdował się za tylną pokrywą. Te auto ceniono za niezawodną konstrukcję. Produkty z ZSRR nie dorównywały komfortem i prowadzeniem, które  posiadał Garbus. Silnik zapalał nawet w arktyczne mrozy i nie przegrzewał się w afrykańskie upały. Samochód rozwijał normalne prędkości i był ekonomiczny. W PRLu posiadanie Garbusa stało się symbolem życiowego sukcesu. Jeździli nim filmowcy, lekarze oraz inżynierowie pracujący na zagranicznych kontraktach. Miał wielką grupę fanów.

Dziadek w podróży. T2 i T3 mu służy.

W końcówce lat 60. na rynek wyjechał Transporter drugiej generacji, oznaczony jako T2. Fizycznie na Polskich drogach, samochody te pojawiały się w drugiej połowie lat 70.  Nie było ich wiele. Benzynowy 1.6 z Garbusa miał 47 KM. Samochód szybko znalazł zastosowanie wśród bogatszej części społeczności czasów PRLu. Przywożony był do kraju często jako owoc zarobku na zachodzie. Nasi dziadkowie bardzo chętnie przerabiali T2 na jeżdżące domy. Bardzo często te samochody otrzymywały dodatkowe wyposażenie, które sprawiało, iż śmiało można było nazwać Transportera kamperem. W tylnej części przestrzeni pojawiało się łóżko. Montowano też meblościanki i dodatkowe fotele. W wielu opowieściach podkreśla się jak wszechstronnym pojazdem był T2. Zwrotny, pakowny, a przy tym relatywnie lekki i poręczny. T3 tylko ugruntował jego sukces. Polacy zakochali się w tej generacji – auto pojawiło się na Polskich drogach i było marzeniem wielu drobnych przedsiębiorców czy wytwórców powstającej wtedy gospodarki wolnorynkowej.

A jeśli dziadek miał tartak, szklarnie?

W 1975 roku na świat przyszedł „Dziadek” dzisiejszego Craftera – model LT. Jego nazwa to skrót od Niemieckich słów „Lasten Transporter”, czyli transporter do przewozu ciężarów. Mimo znacznie większych gabarytów niż Transporter – z założenia LT narodził się z podobnej koncepcji, czyli jego silnik pod kabiną pasażerską, a długość nadwozia miała zajmować relatywnie dużo przestrzeni ładunkowej. Pojazd zyskał formę klasycznego transportera dostępnego w trzech rozstawach osi, z dwiema wysokościami dachu, w trzech klasach ładowności. Był wysoko cenionym pojazdem, przez wiele pokoleń. Na tyle wysoko, że produkcja jego trwała równo 30 lat. Ostatnie egzemplarze modelu 1. generacji, zjechały w 1995 roku. Do dziś wiele tych samochodów jeszcze ciężko pracuje, pokazując jak doskonała technika Volkswagena wygrywa z upływającym czasem.

Kogel Mogel – czyli Golf na Polskiej wsi

Volkswagen Golf I generacji, którego wersja pickup stała się również pierwszym Volkswagenem Caddy były przełomem. To w PRLu były prawdziwe perły na ulicach. Niesamowity w jego żywocie dzień nastąpił 29 marca 1974 roku. To wtedy świat motoryzacyjny wreszcie mógł zobaczyć Volkswagena Golfa I w pełnej krasie, oczekiwanie było jedno – przebić legendę Garbusa. Auto o nadwoziu hatchback występowało w wariancie 3- i 5-drzwiowym, oferowało obszerny i pakowny 260-litrowy bagażnik, miało składaną tylną kanapę oraz w podstawowej wersji 50-konny silnik o pojemności 1.1. Jak na połowę lat siedemdziesiątych, motor oferował przyzwoitą dynamikę – pozwalał na osiągnięcie pierwszej setki w 16,8 sekundy. Samochód stał się marzeniem wielu Polaków – co widać w filmie Kogel-Mogel – gdzie zielony Golf jednego z głównych bohaterów przemierza smutne, Warszawskie ulice pełne Syren czy Fiatów 126p. Pierwszy Golf był też jednym z pierwszych samochodów wyposażanych w silnik diesla. Wolnossący ropniak charakterystycznie klekotał i bez żadnej awarii pokonywał średnio 500 – 600 tysięcy kilometrów.

Naszym dziadkom życzymy zdrowia i bezawaryjności jak Volkswagen. Życzymy im spełnienia marzeń, nie tylko motoryzacyjnych. Dziękujemy Wam też za te wszystkie lata i w wielu przypadkach: za pierwsze siadanie na kolanach przed kierownicą!